W programie poprzedzającym transmisję 102 Wielkich Derbów Śląska telewizja Canal+ wyemitowała kilkuminutowy reportaż o Marcinie Molku, trenerze w naszej Akademii, pod którego skrzydłami znajdują się co roku dziesięciolatkowie.
Starsi zapewne pamiętają, młodsi mogą nie wiedzieć, że Trener Marcin Molek był kilkanaście lat temu jednym z podstawowych zawodników pierwszej drużyny Ruchu Chorzów, a jego dobrze zapowiadająca się kariera piłkarska została w brutalny sposób przerwana podczas ligowego meczu Niebieskich z Górnikiem Zabrze, gdzie po faulu doznał on złamania kości piszczelowej...
Zapraszamy zatem do obejrzenia tego reportażu, który wydał się nam jednak na tyle niepełny, że poprosiliśmy naszego Trenera o opowiedzenie o tym, jak wyglądało życie piłkarza - ucznia przed i po kontuzji, jak potoczyły się jego dalsze losy, jaką naukę z tego wyciągnął oraz co chce przekazać swoim podopiecznym podczas zajęć treningowych w Akademii Piłkarskiej Ruchu Chorzów i nie tylko.
Poniższy wywiad rozpoczyna równocześnie cykl reportaży o członkach sztabu szkoleniowego Akademii Piłkarskiej Ruchu Chorzów. Trenerzy, którzy sami byli lub nadal są czynnymi zawodnikami opowiedzą o swoich doświadczeniach, przeżyciach i spostrzeżeniach nabytych przez lata kontaktu z piłką nożną, która od dzieciństwa jest ich pasją.
Z RUCHU CHORZÓW DO GÓRNIKA ZABRZE...
Marcin Molek: Wbrew pozorom to właśnie wtedy było ciężko. Teraz z takim transferem byłoby dużo łatwiej. Nie pamiętam, żeby ktoś przede mną poszedł do Górnika. W późniejszym czasie było już kilku zawodników: Dawid Bartos, Sławek Jarczyk, Damian Gorawski, ale ja przetarłem ten szlak jako pierwszy. Kibice nie mieli do mnie żalu. Wiedzieli, że na tamtą chwilę nie było dla mnie miejsca w Ruchu, a ja po prostu chciałem grać.
W JEDNEJ DRUŻYNIE ZE SPRAWCĄ KONTUZJI...
M. M.: W Górniku z Piotrkiem Gierczakiem rozmawialiśmy tyle, ile trzeba – graliśmy razem w jednej drużynie, więc starałem się nie wracać pamięcią do tego zdarzenia i żalu nie miałem, zresztą po fakcie byłby on bezsensowny. Piotrek przeprosił mnie za swój faul zaraz na drugi dzień po tym zajściu. Był pierwszą osobą, która się pojawiła w szpitalu.
POWRÓT NA BOISKO…
M. M.: Na początku była jakaś lekka bojaźń, strach. Na pewno potrzeba było troszkę czasu na wyrzucenie tego z głowy i oswojenie się. Być może podczas gry w Ekstraklasie czy na jej zapleczu był to właśnie ten moment krytyczny, który rzutował na moją formę i dalszy rozwój. Grając później w ligach niższych nie przypominam sobie jednak, żebym kiedykolwiek odpuścił czy odstawił nogę.
GÓRNIK ZABRZE, A CO DALEJ?
M. M.: W Górniku rozegrałem cały sezon, po którym wróciłem do Ruchu. Tutaj spędziłem kolejne, prawie dwa sezony, a następnie zostałem wypożyczony do drugoligowego Aluminium Konin. Po roku ponownie wróciłem do Ruchu, z którym miałem podpisany kontrakt do 2005 roku – nie został on przedłużony. Już wcześniej, podczas zimowego zgrupowania z Ruchem w Wiśle miałem sygnały, że tak się stanie. Spotkałem się tam z Dyrektorem Śliwą, który pytał jakie mam plany i czy nie chciałbym pracować w szkole, której byłem absolwentem. Zgodziłem się i jednocześnie objąłem posadę trenera drużyny rezerw. Oczywiście grałem jeszcze jakiś czas w niższych ligach - wiadomo, że nie można tak definitywnie skończyć z piłką, kiedy trenowało się od piątego roku życia. Traktowałem to jednak jako rozrywkę, a nie pracę dającą źródło utrzymania.
NAUKA W PARZE Z PIŁKĄ... MOŻNA? MOŻNA!!!
M. M.: Pamiętam jak w podstawówce myślało się tylko o tym, żeby przyjść do domu, odrobić lekcje i iść pograć w piłkę. W technikum było już trudniej. Koledzy w piątki wybierali się na dyskoteki, a ja nie mogłem, bo w sobotę miałem mecz. Ale już gdzieś tam pół dnia czyściłem buty i rozgrywałem go w głowie. Myślałem o tym jak zagram, co i w jakiej sytuacji zrobię czy jak minę zawodnika.
W klasie maturalnej było jeszcze trudniej. Ze względu na mecze i treningi z pierwszą drużyną do szkoły praktycznie nie chodziłem – jedynie na matematykę i język polski, czyli przedmioty, z których pisałem maturę. Pozostałe lekcje zaliczałem w trybie eksternistycznym. Ostatecznie i tak oblałem test z geografii, a egzamin dojrzałości zdałem po poprawce rok później.
Studia zbiegły się z moją grą w Ruchu i Górniku, a ostatnie pół roku w Aluminium Konin. Przyjeżdżałem na zaliczenia pokonując 300 kilometrów w jedną i drugą stronę, a czasem zdarzało się, że prowadzący był nieobecny i trzeba było pojawić się ponownie. W czerwcu zjechałem na miesiąc, ponadrabiałem zaległości i pozdawałem zaległe egzaminy, a pracę magisterską oddałem w drugim terminie. Można? Można!
TALENT, CIĘŻKA PRACA I SZCZĘŚCIE, ALE GWARANCJI NIE MA…
M. M.: Jeśli zawodnikowi uda się przebić, to będzie super. Ale nawet jeśli się uda, to jeszcze jest coś takiego jak szczęście. Może komuś przytrafić się jakiś uraz czy taka kontuzja jak mnie. Poza tym ważne jest czy trener w danej pierwszej drużynie stawia na młodych, w jakiej sytuacji jest zespół, które ma miejsce w tabeli. Ja miałem to szczęście, że trafiłem na Oresta Lenczyka – nestora polskiej piłki nożnej, który na swoim koncie ma ponad pół tysiąca meczów na ławce trenerskiej. On nie bał się stawiać na młodych i zawsze powtarzał, że dla niego nie jest ważne czy zawodnik jest młokosem czy też zaawansowanym piłkarzem, bo jeśli wykonuje na boisku powierzone mu zadania, to będzie grał.
O tym jak ważne jest szczęście może teraz na przykład mówić Michał Helik, którego miałem pod swoją opieką przez sześć lat i można powiedzieć, że jest moim wychowankiem. Trafił do pierwszej drużyny Ruchu w momencie, kiedy niemal wszyscy obrońcy byli kontuzjowani, a trener Zieliński, czy potem Kocian nie bali się go wystawić. W chwili obecnej ma już na koncie około piętnastu meczów w Ekstraklasie.
Tak więc o tym, czy zawodnik zagra w przyszłości decyduje naprawdę wiele czynników. Sam talent to zaledwie kilka procent, należy jeszcze ciężko pracować i całe swoje życie podporządkować piłce, ale gwarancji, że przyniesie to efekt po prostu nie ma.
PRZESŁANIE DLA MŁODYCH…
M. M.: Zawsze powtarzam, i jest to jeden z najważniejszych tematów podczas pierwszego spotkania z chłopcami i ich rodzicami, że na piłce nożnej świat się nie kończy. Z tej grupy, która przychodzi do Akademii co roku w czwartej klasie - jeśli zagra w przyszłości chociaż jeden, to będzie mega sukces wszystkich – rodziców, nauczycieli, trenerów. Często wzbudza to kontrowersje, jednak w miarę wymiany poglądów przytaczam przykłady z moich czasów, z okresu sześciu czy siedmiu lat, gdzie z każdego kolejnego rocznika do pierwszego składu Ruchu wskakiwało jednego czy dwóch zawodników: z mojego byłem to ja i Bartos, ze starszego Baszczyński, z młodszego ‘79 Gorawski, Potok, ’80 Jarczyk, Szyndrowski, ‘83 Balul. Jeszcze wcześniej byli i inni nasi trenerzy, jak Damian Łukasik, Seweryn Siemianowski, Daniel Tukaj czy też inni wychowankowie Ruchu, jak Jurok, Babiarz, świętej pamięci Dziarmaga czy Sobiech. Były to jednak jednostki w swojej kategorii wiekowej.
Złamania nogi doznałem będąc na pierwszym roku studiów i w sumie chyba mnie to jeszcze bardziej wtedy zmotywowało do tego, żeby tą szkołę ukończyć. To był sam początek mojej przygody z piłką i wiem, że obrałem dobry kierunek. Teraz świadomość wśród piłkarzy jest większa, coraz więcej zawodników ma wyższe wykształcenie i to cieszy. Zawsze będę powtarzał, że u mnie na pierwszym miejscu jest nauka, potem zachowanie i piłka. Jestem przekonany, że jeśli ma się dobrze poukładane w głowie, a do tego odpowiedni charakter można to śmiało pogodzić.
Trenerowi dziękujemy serdecznie za rozmowę i udostępnienie zdjęć.
Źródło: Canal+, youtube, własne